Jakiś czas temu obiło mi się o uszy, że zimą zginęło w wypadku kilku młodych mężczyzn z mojej mieścinki, od kiedy tam nie mieszkam trochę z opóźnieniem dowiaduję się o wielu sprawach. Wiadomo, przykra wiadomość, ale nie zastanawiałam się nad nią dłużej, odkąd sama straciłam kogoś z najbliższych mi osób moje podejście do śmierci się zmieniło. Nie roztkliwiam się nad śmiercią nieznanych mi osób, bo jeszcze będę miała w życiu, gdy przyjdzie mi przetrwać utratę najbliższych. Na takie chwile trzeba zbierać siłę.
Niedawno jednak, gdy byłam w domu mama zapytała mnie czy słyszałam o tym wypadku, bo... okazuje się, że zginął w nim mój znajomy. Szok... Moja miłość gimnazjalna, z którą z głupich powodów nigdy nie byłam, a tu on miał dziewczynę, potem ja miałam chłopaka, ale całe gimnazjum wspólne zajęcia z religii, nić sympatii zawsze była. Wiem, że miał żonę i malutką córeczkę, mała nawet nie będzie go pamiętać, żona opiekowała się małą, a on utrzymywał rodzinę, a teraz dziewczyna została sama z dzieckiem.
Myśl o nim wraca do mnie jak bumerang, tym bardziej, że dowiedziałam się o okolicznościach tego zdarzenia. Rejon, z którego pochodzę kolejny raz pokazał jak duża ciemnota i zacofanie charakteryzuje jego mieszkańców, szczególnie starszych ludzi z obszarów wiejskich, brakuje im wyobraźni i rozumu. Jakiś rolnik wylewał szambo na drogę przed domem. Dobre warunki na drodze spowodowały, że kierowca busa szybko jechał, nie spodziewał się niespodziewanego oblodzenia nawierzchni spowodowanego wylanym szambem... nieprawdopodobne czy żenujące? Bus wpadł w poślizg, zahaczył o nadjeżdżającą cysternę, która wlokła go jeszcze kawałek. Wszyscy z busa zginęli...
Myśl o moim znajomym wraca do mnie jak bumerang... Nie chce mi się w to wierzyć, że już nigdy przejeżdżając rowerem koło jego domu nie zobaczę go.
Ruszyło mnie to... żadne z nas nie wie ile zostało jemu czasu, jak ważne jest, aby mieć przy sobie bliskich, miłość...
Właśnie... miłość ;(
poniedziałek, 17 października 2011
środa, 12 października 2011
Poniedziałek, 10.10.11
A więc zacznijmy, mam nadzieję, że pisanie mi pomoże. Zbierałam się do kolejnego wpisu dlugi czas. I sporo się dzieje i nic. Zależy, z której strony patrzeć. 4ty tydzień w nowej pracy, nie licząc szkolenia. Ciężko znoszę przeprowadzkę, o wiele większe miasto, które mnie w ogóle nie przekonuje. Cholernie tęsknie za WrocLove. Teraz dopiero mogę w pełni docenić atmosferę tego miasta, miejsca, magiczne, alternatywne… ulubione… których nie ma tutaj… Przez ostatnie kilka lat już wszystko sobie poukładałam, mieszkałam w kilku dzielnicach miasta, i mimo tych przeprowadzek szybko się potrafiłam zaklimatyzować. Czułam się tam sobą, to było najważniejsze. Ehh… a teraz? Sama nie wiem, tutaj się czuję inaczej, chyba gorzej. Czasem jak szaraczek, czsem jak prowincjonalna dziołszka. Nie znam tu prawie nikogo, nigdzie nie wychodzę, bo w sumie nie mam z kim, na razie brak mi pomysłów na zawieranie nowych znajomości. A znajomi mieszkający tutaj, którzy na poczatku zachwycali się nowiną o mojej przeprowadzce teraz milczą, nagle wszyscy zajęci i nie zaproponują nawet jednego spotkania ;(
Co 2 tygodnie wraca tam, na zjazd… bo nadal tam studiuję, jeszcze nie podjęłam decyzji co zrobię. Powinnam się przenieść i znaleźć coś na miejscu, ale nie po to ostatni rok harowałam na stypendium, żeby teraz w wyniku transferu się go pozbawić, do tego mimo tylu godzin w pociagu lubię te weekendy, na wysokich obrotach, zjazd, spotkania ze znajomymi, spektakl w ulubionym teatrze (co mam nadzieję stanie się stałym punktem), mało snu, imprezyJ W sumie to jakiś motor, dający siły na kolejne dni, a jednocześnie chwile, które po powrocie boleśnie mi przypominają, że tęsknię. Staram się „Looking forward” i na pracę i życie tutaj i na weekendy we Wro, ale nie umiem być aż taką optymistką.
Czuję się tutaj zagubiona, sama…
Chciałabym się ogarnąć, zacząć pisać magisterkę, w tym malutkim mieszkanku ze współlokatorem i jak na razie częstymi wizytami gości raczej mi się to nie udaje L Muszę znaleźć mieszkanie, w sensie pokój albo kawalerkę, zależy, gdzie się zdecyduję mieszkać, czy tu czy pod miastem, aby mieć bliżej do pracy. Ehh… tyle myśli, tyle problemów i problemików.
Powinnam napisać może coś o ostatnim weekendzie, ale… na razie nie oceniam, nie przelewam na papier:D czy raczej na komputer;)
czwartek, 15 września 2011
zakazany owoc... kusi
Dlaczego zakazany owoc kusi tak bardzo...szczególnie, gdy jest to facet, a jeszcze bardziej, gdy to "nie powinnam nawet o nim myśleć" wynika zarówno ze sfery zawodowej, jak i prywatnej...
Wiem, że mam dopiero 24 lata, ale patrząc na wybory (facetów) jakich dokonuję to przesunęłam czas, gdy zacznę myśleć o samotnym macierzyństwie z 30tki na 28 lat. Bo w sumie, jeśli nie znajdę nikogo sensownego przez następne 4, dlaczego przez kolejne 2 miałoby być inaczej... A facet nie jest niezbędny do tego, abym miała dzieci. Jakiś jednak by się przydał dla mnie:) Raźniej by było, ale więcej powagi.
Wracam myślami do roku poprzedniego, gdy momentami byłam nie sobą, ale jedynie namiastką siebie, wrakiem człowieka, próbującą pozbierać się po romansie także z takim "zakazanym owocem", romansie z góry skazanym na przegraną. I gdy rozum poszedł na urlop, a serce piknęło zanim wczasy rozumu się skończyły byłam już totalnie zakochana... Trwało to krótko, ale leczyłam się z tego o wiele dłużej... Więc teraz nie mogę pozwolić na kolejny urlop rozumu, gdy kolejny taki pojawia się na horyzoncie, dlaczego nie mogę znaleźć sobie kogoś bez chorego bagażu doświadczeń, sim locka na palcu, płaczących dzieci w domu, niezależnego finansowo - czyli wolnego faceta, o którym można powiedzieć FACET.
Przypomina mi się, gdy zakończył się tamten związek, który notabene zakończyliśmy razem, ja - bo wiedziałam, że z dnia na dzień angażuję się jeszcze bardziej, mimo, że on nigdy nie dawał mi nadziei, że będziemy razem; on - gdyż jak twierdził, miał wyrzuty sumienia wobec żony... Najlepsze, gdy po długim czasie dowiedziałam się, że moja zajęta od kilku lat znajoma także z nim...nawet nie wiem jak to określić - miała romans? Hmm... wyrzuty sumienia jemu minęły widocznie. Nie przyznałam się jej, że także z nim byłam, sporo przed nią... Ciekawe jaką miałaby minę.
Teraz ja także jestem dla kogoś tym przysłowiowym "zakazanym owocem", w jakiś sposób jestem w stanie to zrozumieć, ale nie mogę ulec... sobie, i przede wszystkim ewentualnym uczuciom...
Wiem, że mam dopiero 24 lata, ale patrząc na wybory (facetów) jakich dokonuję to przesunęłam czas, gdy zacznę myśleć o samotnym macierzyństwie z 30tki na 28 lat. Bo w sumie, jeśli nie znajdę nikogo sensownego przez następne 4, dlaczego przez kolejne 2 miałoby być inaczej... A facet nie jest niezbędny do tego, abym miała dzieci. Jakiś jednak by się przydał dla mnie:) Raźniej by było, ale więcej powagi.
Wracam myślami do roku poprzedniego, gdy momentami byłam nie sobą, ale jedynie namiastką siebie, wrakiem człowieka, próbującą pozbierać się po romansie także z takim "zakazanym owocem", romansie z góry skazanym na przegraną. I gdy rozum poszedł na urlop, a serce piknęło zanim wczasy rozumu się skończyły byłam już totalnie zakochana... Trwało to krótko, ale leczyłam się z tego o wiele dłużej... Więc teraz nie mogę pozwolić na kolejny urlop rozumu, gdy kolejny taki pojawia się na horyzoncie, dlaczego nie mogę znaleźć sobie kogoś bez chorego bagażu doświadczeń, sim locka na palcu, płaczących dzieci w domu, niezależnego finansowo - czyli wolnego faceta, o którym można powiedzieć FACET.
Przypomina mi się, gdy zakończył się tamten związek, który notabene zakończyliśmy razem, ja - bo wiedziałam, że z dnia na dzień angażuję się jeszcze bardziej, mimo, że on nigdy nie dawał mi nadziei, że będziemy razem; on - gdyż jak twierdził, miał wyrzuty sumienia wobec żony... Najlepsze, gdy po długim czasie dowiedziałam się, że moja zajęta od kilku lat znajoma także z nim...nawet nie wiem jak to określić - miała romans? Hmm... wyrzuty sumienia jemu minęły widocznie. Nie przyznałam się jej, że także z nim byłam, sporo przed nią... Ciekawe jaką miałaby minę.
Teraz ja także jestem dla kogoś tym przysłowiowym "zakazanym owocem", w jakiś sposób jestem w stanie to zrozumieć, ale nie mogę ulec... sobie, i przede wszystkim ewentualnym uczuciom...
piątek, 9 września 2011
czas przestać się bać...
sprawy zaczynają szybko nabierać innego wymiaru...
znalazłam pracę:) i to taką jaką chciałam:) przeprowadzam się:) zdałam prawko:) zakończyłam toksyczny związek...:)
zaczynam sobie uświadamiać, że nowe nie oznacza złe...owszem oznacza straszne, przerażające... ale dlatego, że nieznane, a nie dlatego, że złe. Ale trzeba ten strach zmienić w podekscytowanie, w radosne oczekiwanie, bo najczęściej zanim się obejrzymy już jesteśmy zaklimatyzowni:)
ja się boję, co będzie w nowym miejscu, czy nie będę samotna. muszę wierzyć, że nie:)
znalazłam pracę:) i to taką jaką chciałam:) przeprowadzam się:) zdałam prawko:) zakończyłam toksyczny związek...:)
zaczynam sobie uświadamiać, że nowe nie oznacza złe...owszem oznacza straszne, przerażające... ale dlatego, że nieznane, a nie dlatego, że złe. Ale trzeba ten strach zmienić w podekscytowanie, w radosne oczekiwanie, bo najczęściej zanim się obejrzymy już jesteśmy zaklimatyzowni:)
ja się boję, co będzie w nowym miejscu, czy nie będę samotna. muszę wierzyć, że nie:)
czwartek, 1 września 2011
Nowy początek...
Dlaczego, gdy romantyczny film nie kończy się happy endem myślimy - świetny film, ale szkoda, że takie zakończenie, oni powinni być razem.... Z kolei, gdy romantyczny film kończy się szczęśliwie mówimy - ale oklepane... mogliby zrobić jakiś film, w którym będzie oryginalne zakończenie...
Obejrzałam dzisiaj "To tylko seks". To i tytuł oczywiście przekornie, bo skończyło sie tak, że nie chodziło tylko o seks, pięknie and happy ever afters...
Po ostatnim związku, z którego jeszcze w 100% się nie wyplątałam pogrzebałam w ogródku pod blokiem nikłe cienie romantyzmu jaki we mnie był, różowe okulary, nić i igłę, którymi próbowałam zszywać głupie serce przez ostatnie miesiące...
Za 3 dni nowy początek, nowe miasto, nowa praca, nowi ludzie, ale też strach jak to będzie, czy się odnajdę, czy poznam nowych ludzi.
Pamiętaj co mówisz: Ty zawsze sobie poradzisz, nawet, gdy będzie ciężko, zawsze!!
Kupiłam książkę o wdzięcznym tytule "Nowa singielka" i tu akurat bez przekornego tytułu, żadne romansidło o perypetiach singielki, ale poradnik, aby wierzyć w siebie:) przyda się.
you must believe in yourself and never give up on your dreams!!
Obejrzałam dzisiaj "To tylko seks". To i tytuł oczywiście przekornie, bo skończyło sie tak, że nie chodziło tylko o seks, pięknie and happy ever afters...
Po ostatnim związku, z którego jeszcze w 100% się nie wyplątałam pogrzebałam w ogródku pod blokiem nikłe cienie romantyzmu jaki we mnie był, różowe okulary, nić i igłę, którymi próbowałam zszywać głupie serce przez ostatnie miesiące...
Za 3 dni nowy początek, nowe miasto, nowa praca, nowi ludzie, ale też strach jak to będzie, czy się odnajdę, czy poznam nowych ludzi.
Pamiętaj co mówisz: Ty zawsze sobie poradzisz, nawet, gdy będzie ciężko, zawsze!!
Kupiłam książkę o wdzięcznym tytule "Nowa singielka" i tu akurat bez przekornego tytułu, żadne romansidło o perypetiach singielki, ale poradnik, aby wierzyć w siebie:) przyda się.
you must believe in yourself and never give up on your dreams!!
http://www.youtube.com/watch?v=4FDbZ9YvvI4&ob=av3e
środa, 24 sierpnia 2011
sobota, 20 sierpnia 2011
czekam na zmianę, aby coś zmienić...
chciałabym już wiedzieć na czym stoję, mam wrażenie, że w głębi marzę o wyprowadzce z WrocLove. Bo jakoś i to love na końcu miłości i szczęścia mi nie przyniosło. Chyba boję się powiedzieć do M. to koniec, wyprowadzam się. Czekam, aż coś lub ktoś podejmie za mnie decyzję. Boję się to zrobić, bez pracy, bez płynności finansowej, rany... niech szybko coś się zmieni.
Tracę chęć do czegokolwiek, tracę motywację. Proszę... niech coś się zmieni, abym miała odwagę na resztę zmian.
Tracę chęć do czegokolwiek, tracę motywację. Proszę... niech coś się zmieni, abym miała odwagę na resztę zmian.
środa, 3 sierpnia 2011
Zgubiłam zaufanie!!
Widzi, że jest źle, a nic z tym nie robi... chyba ta sytuacja się wyklaruje nawet bez mojego osobistego w tym udziału. Zastanawiam się czy faceci sa tacy tępi czy jedynie udają takich, aby nie rozmawiać "za dużo", nie tłumaczyć się "za dużo"... nie ufam mu, zawiódł nie jeden raz... kłamał nie jeden raz... Zagryźć ząbki, aby dotrwać do kolejnego weekendu, odbębnić to wesele kuzyna, nie narażając się na pytania gdzie zgubiłam partnera, wrócić i bez tego nacisku podjąć decyzję.
A na obecną chwilę może być tylko jedna... nie ma prawdziwego związku bez zaufania, nie ma prawdziwego uczucia bez zaufania. Gdyby istniało coś, co da mi pewność, że on mnie już nigdy nie oszuka, ale czegoś takiego nie ma, a sądzę,że nie naprawił w gruncie rzeczy zbyt wiele, a w sumie czy naprawił cokolwiek?? Czy zmienił cokolwiek sam z siebie?? Bez mojego nacisku i odgrażania się... Ehhh... czuję się jak tępa dzida, jak naiwniara, czemu odpuściłam wtedy za 1wszym razem, dlaczego nie uniosłam się dumą, byłabym teraz w innym miejscu i zapewne szczęśliwsza, bo nawet jeśli sama to z dumą, ze świadomością, że on na mnie nie zasługuje, skoro tak postąpił.... a tym czasem... mijają kolejne miesiące, nic się nie zmienia, nie jest nawet krzty lepiej, a nawet jest gorzej.
A on co... udaje, że nic się nie dzieje, ze słuchawkami na uszach, siedzi na kompie i słucha muzyki...
Wytrzymam!!
A na obecną chwilę może być tylko jedna... nie ma prawdziwego związku bez zaufania, nie ma prawdziwego uczucia bez zaufania. Gdyby istniało coś, co da mi pewność, że on mnie już nigdy nie oszuka, ale czegoś takiego nie ma, a sądzę,że nie naprawił w gruncie rzeczy zbyt wiele, a w sumie czy naprawił cokolwiek?? Czy zmienił cokolwiek sam z siebie?? Bez mojego nacisku i odgrażania się... Ehhh... czuję się jak tępa dzida, jak naiwniara, czemu odpuściłam wtedy za 1wszym razem, dlaczego nie uniosłam się dumą, byłabym teraz w innym miejscu i zapewne szczęśliwsza, bo nawet jeśli sama to z dumą, ze świadomością, że on na mnie nie zasługuje, skoro tak postąpił.... a tym czasem... mijają kolejne miesiące, nic się nie zmienia, nie jest nawet krzty lepiej, a nawet jest gorzej.
A on co... udaje, że nic się nie dzieje, ze słuchawkami na uszach, siedzi na kompie i słucha muzyki...
Wytrzymam!!
poniedziałek, 1 sierpnia 2011
Sunshine na paznokciach
1wszy - okazało się, że wygląda jak siki...
2gi- sto razy pytałam i niego w Golden Rose, a na koniec, gdy go dostałam zostawił mi dziwne ślady na paznokciach, musze czekać, aż mi odrosną, aż zejdzie, wrr... od kilku tygodni z domu nie mogę wyjść bez pomalowanych paznokci, aby ludzi nie starszyć...
3ci Sunshine z Avonu na razie bdb :)
niedziela, 31 lipca 2011
Dziękuję męskiej części redakcji portalu Onet.pl
http://uroda.onet.pl/fotogalerie/10-rzeczy-ktorych-mezczyzni-nienawidza-w-kobiecej-,4790013,9948068,galeria-maly.html#photo9948068
Po przeanalizowaniu: noszę legginsy (czasem nawet do krótkiej bluzki), mam kalosze (nawet 2 pary, w tym jedne śnieżnobiałe i dzisiaj, w taką pogodę widziałam zazdrość nawet w oczach facetów, którym ewidentnie przemokły buty), mam dużo torebek, no i co? że za małe, że niepraktyczne? phi... właśnie sobie zamówiłam kolejną:)małą!! taki kobalt, (do facetów: to taki kolor), w swojej szafie na pewno znajdę podkolanówki (tzw. antygwałtki) i być może cienkie skarpetki. Że jakie?? Mało sexy?? Sorry, że nie biegam z gołymi stopami cały rok! Mam także buty na koturnie i chyba jedne rybaczki bojówki... koniec świata, 6 na 10... przestałam czuć się kobietą!! Dziękuję męskiej części redakcji portalu Onet.pl za to, że poczułam się lepiej:)
to nic, że wkoło po ulicach biegają faceci z prawie że damskimi torebkami, w różowych koszuleczkach, spieszącymi na umówioną wizytę w solarium...
Po przeanalizowaniu: noszę legginsy (czasem nawet do krótkiej bluzki), mam kalosze (nawet 2 pary, w tym jedne śnieżnobiałe i dzisiaj, w taką pogodę widziałam zazdrość nawet w oczach facetów, którym ewidentnie przemokły buty), mam dużo torebek, no i co? że za małe, że niepraktyczne? phi... właśnie sobie zamówiłam kolejną:)małą!! taki kobalt, (do facetów: to taki kolor), w swojej szafie na pewno znajdę podkolanówki (tzw. antygwałtki) i być może cienkie skarpetki. Że jakie?? Mało sexy?? Sorry, że nie biegam z gołymi stopami cały rok! Mam także buty na koturnie i chyba jedne rybaczki bojówki... koniec świata, 6 na 10... przestałam czuć się kobietą!! Dziękuję męskiej części redakcji portalu Onet.pl za to, że poczułam się lepiej:)
to nic, że wkoło po ulicach biegają faceci z prawie że damskimi torebkami, w różowych koszuleczkach, spieszącymi na umówioną wizytę w solarium...
Subskrybuj:
Posty (Atom)